niedziela, 20 marca 2016

I tak to właśnie jest...

No dobra, są chwile, kiedy jestem nie do zniesienia. Myślę o wszystkim i o wszystkich w najgorszych kategoriach, jakbym stracił tę część mnie, która odpowiada za postrzeganie świata w szarych barwach. Jest tylko dobro i zło. Jest tylko głupota i mądrość. Życie i śmierć. Jestem jak ktoś, kto za dzieciaka sparzył się dotykając czajnik i do dzisiaj, przechodząc obok niego, będzie uważał, że czajniki są odpowiedzialne za wszelkie światowe spiski, a gdy się od nich odwracasz plecami w blaszanej powłoce pojawiają się ostre zęby piranii. Tak, Bacha, tak, Karolina, tak Pucuch, ja to widzę, ja wiem, dostrzegam, że mocno ze mnie protekcjonalny chujek, ale czy możecie się czasami zamknąć, otoczysć mnie kręgiem, usiąść po turecku i posłuchać, co mam do powiedzenia? Ja wiem. Ja naprawdę wiem, co czujecie. Byłem tam, gdzie wy jesteście teraz i do dzisiaj szoruję się pumeksem, chyba z niezłym skutkiem.
Nie zawsze tak było, przecież pamiętam. Nie zawsze byłem tak krytyczny, nieumiejący relatywizować pewnych zjawisk. Kiedy się zmieniłem? Powiem wam, kiedy. Od kiedy przestałem się przyśpieszać. Czy może – od kiedy zacząłem się przyśpieszać? W sumie to nie wiem. Jakoś wtedy, gdzieś tak będzie.
I ja wam coś powiem, uwaga, słuchać mi tu. Nie kokaina robi z was rozedrgane szczenię, ani heroina czy amfetamina, ponieważ cholernie trudno znaleźć dobry sort tego rodzaju. Ja mogłem, ale nie wy, zasrańcy. Zresztą, kiedy wy ostatnio wiedzieliście, mordy moje, kokainę, co? Mówisz, Puchuch, o tym pudrze, który miałeś w nosie dwa miesiące temu, gdy jęczałeś, że nie chcesz jeszcze kończyć nocki w klubie, więc idziesz do Zwierciadeł, tej piwnicy idealnej na afterka? Amfetamina czy metaamfetamina? Baśka, koliberku na akceleratorze, przecież gdybyś przyjebała taki dobry materiał, to rozsadziłoby ci to maleńkie serce. Ręczę ci, w tym podarunkowym śniegu były śladowe ilości speedziku, a reszta to efedryna i skruszona świetlówka. Przecież widziałem, jak biegałaś z zaczerwienionym nosem, a puściło cię niespełna po godzinie. A ty, Kocie, co to niby w ubiegłym roku dobrego koksu spróbowałaś z tym fotografem od pięciu boleści, który sypnął ci dziesięć węży dziękczynnie za sesję? Miałaś zjazd jak po trójeczce, a nie kokainie, głupolku. Jęczałaś, gryzłaś poduchę, chciało ci się puścić pawia i dostałaś sraczki, tak bardzo gorzkie ściechy podrażniły ci żołądek, zgadza się?
Królem waszego życia oraz opiekunem bezsennych nocy był i będzie mefedron. Mefedron sprawia, że chce wam się więcej bawić, bzykać, rozmawiać, słuchać, kiwać głową w owym fikcyjnym „yhy, yhy, tak, słucham cię, nawijaj, łączy nas pajęczyna empatii”. Mefedron jest bardziej zdradziecki niż koka, bo tańszy i łatwiej dostępny, ale w wielu aspektach to jeden i ten sam młot pneumatyczny – wali cię znienacka, pobudza, rozszerza źrenicę, przyśpiesza bicie serca, sprawia, że twoje neuroprzekaźniki są rozświetlone jak pas startowy na lotnisku, wszystko miga, zapierdala. Łatwiej ci być spontanicznym, co nie, Pucuch, mam rację, wariatuńciu? Jest tak czy ściemniam? Łatwiej zawinąć laskę do domu, zgodzisz się? Flirt siada, jakbyś podrywu uczył się na seminarium u swoich ulubionych bohaterów filmowych. Panczlajny, o kurde, jakże one się kleją do siebie. Żadnych błędów, zawiech, smutasów i nieadekwatnych reakcji. Tip top jest i wszystko to za pięć dych. No, może pięć dych plus dwadzieścia, trzydzieści za dowóz, ale nie wiem, u kogo się zaopatrujesz, bo jeśli płacisz za sort więcej niż osiemdziesiąt, to przepłacasz. Kokainę, czy jak tam nazwać to coś, czego czystość spadła z pięćdziesięciu procent do czterdziestu dwóch w najlepszym razie, to ty widziałeś może raz i to ktoś cię poczęstował. Z pełną świadomością, że nigdy nie odwdzięczysz się tym samym. Kokaina trafiła do twojego życia jak przypadkowe przelecenie jakiejś niezłej modelki na kontrakcie – bonusowe „tyle wygrać”, jednorazowe „zdarzyło się”, nic więcej. Na co dzień to ty wyrywasz pawilonowe czupiradła.
Dlatego lubicie mefedron. Dlatego czasami, kiedy pada ta nazwa, Pucuch i Plombers głaszczą się po brzuszku i mówią „amu, amu”, jakby chodziło o kremówkę. Mefedron jest tani. Mefedron działa w sam raz i zanim cię wypluje i rozczaruje, zanim uodpornisz się na niego, a dzieje się to bardzo szybko, będziesz wspaniały. Zanim wyrobisz sobie w chuj tolerancji, będziesz lepszą wersją siebie, przynajmniej pozornie. Bo powiem ci, Bacha, że ty wcale nie jesteś bystrzejsza po snifie. Mówisz więcej, strzelasz bon motami, ale to jakieś nieklejące się jest, jak nawijki raperskie napierdolonych ziomków, gdy fristajlują na twojej domówce nad ranem. Ja wiem, moi drodzy. Ja wiem, że już zauważyliście. Pomału stajecie się czymś przeciwnym niż chcieliście. Mniej sypiacie. Mniej czytacie. Mniej kochacie. A miało być więcej i więcej, co nie? Wszystkiego w nadmiarze.
Poza tym jestem pewny, że to wy, barany, zaprosiliście do naszego świata Zu Uo. Nie ma innej opcji. Spójrzmy prawdzie w oczy. Zuo jest popierdolone jak Ninja z Die Antwoord. Zuo bełkocze i bankowo coś w siebie wciska. Skaczecie po tych imprezach ostatnio, a ja, od kiedy rzadziej z wami przebywam, nawet nie znam połowy ocierających się o nas stworzeń. Myślicie że nie wiem? Zresztą, rozpracowałem system. Większość tych dopalaczowych ludzkich ścierw wstydzi się swojego imienia i nazwiska. Na fejsie używają nazw typu: Bu Ła, Ann Ka, Twarz Owiec, Pe Psita, Da Niel, Tmek Kwlski… To jakieś parodie profilów facebookowych stworzone tylko po to, aby uczestniczyć, pisać, sprzedawać, podrywać, a mimo to – być anonimowym, gdy zrobi się gorąco. Głupie. Głupie jak wy czasem i głupie jak wywody tego wkurwiającego mnie anonima. Nie jestem w ciemię bity, mordy, jeszcze wam te znajomości wylezą tylną kichą, zobaczycie.

Że co? Że pierdolę jak pokręcony dziad? Siedzieć mi tu, wodzireje od siedmiu boleści. Prawda w oczy kole? A to chuj wam w dupę. Jeszcze do mnie przybiegniecie. I ja powiem: „a nie mówiłem”, bo mówiłem, mówiłem wam wiele razy „nie mówiłem”. I tak to właśnie jest. 

poniedziałek, 14 marca 2016

Dzwonią

Stał. Czekał. Decydował. Wejść do samochodu i ruszyć w kolejną przygoddę, czy olać i wrócić do ciepłego, domowego, kaflowego pieca?
Zróbmy eksperyment. Niewiele do niego potrzebujecie, jedynie kilka czynników zewnętrznych i autorefleksję. Załóżmy, że jest wieczór, a my już napisaliśmy jego scenariusz – to będzie leniwe, powolne, spokojne leżenie na kanapie, a obok zielona herbata, dwie książki, pierwsza to beletrystyka, druga ten reportaż, za który zabierasz się od dawna. Za oknem niech będzie taka średniawa, niby nie pada, ale zaczyna trochę wiać, liście spadają z drzew, jesienna chujnia, ale do przeżycia, można by gdzieś śmignąć przecież. W portfelu macie już wypłatę czy resztki kieszonkowego, byłoby na kilka szotów, kebab, taksówkę i ściapę na dobre palenie. To więc, że wybieracie siedzenie w domu przy  lekturce zależy tylko i wyłącznie od was i to jest dobre, to jest właściwe, a przyczyną nie są puste kiermany i gołodupstwo. Gdy już się wyluzujecie, może zaczniecie kończyć ten projekt, co obiecujecie sobie wręcz codziennie, ale coś nie pyka. Pisanie muzyki, tworzenie bitów, kończenie opowiadania, montowanie filmu, rysowanie, nauka nowego języka. Coś z tej serii.I wtedy dzwonią oni. Przyjaciele, koledzy, koleżanki. Wzywają was, rysują cudowny obrazek jakieś spontanicznej imprezy, w której nie bierzecie udziału, cholerni nudziarze. Mało tego, że są tam absolutnie wszyscy, których znacie i lubicie, to już was ściska na myśl, że gdy spotkacie się następnego dnia, połowa rozmów będzie dotyczyła wspominków z tego melanżu. Nie uczestniczyliście, na chwilę wypadacie z obiegu. Nic strasznego, świat się nie zawali, ale wolelibyście wiedzieć i widzieć, a nie potem udawać, że nie żałujecie wyboru, tej jebanej zamułki. Poza tym, jak informuje cię kolega, kręci się gdzieś tam również twoja była lub były. Co robić? No przecież najbardziej to by wypadało podjechać tam i wparować na bibę, udając, że nie wiedzieliście, iż jest, to przypadek tylko, a potem staracie się zepsuć eks humor, co zazwyczaj nigdy się nie udaje i wracacie na chatę smutni, ale chuj tam, przynajmniej nie będziecie żałowali, że nie ruszyliście tyłka.Nie namawiał mnie więc długo. Nagle przypomniałem sobie, jakie przygody przeżywałem z nimi w ciągu tych naelektryzowanych nocy, śmierdzących piwem i rozsypanymi w samochodzie frytkami, kiedy powietrze wręcz drżało od niebezpieczeństwa, a krew zasychała na brodzie. Nigdy nie wiedziałem, jak to jest z takimi chwilami – czy moje podenerwowanie sprawiało, że zawsze kończyła się one chryją, czy może moje ciało przeczuwało kłopoty? Prekognicja czy samospełniająca się przepowiednia? To był jednak ładny wieczór, zwiastujący również ładną noc. Niedługo miała na dobre rozkręcać się wiosna, będzie coraz trudniej w piątek wysiedzieć w chacie. Zatankowaliśmy samochód do pełna, jako kierowca nie dorzucałem się na wachę i żarcie. 

niedziela, 13 marca 2016

Właśnie. Koty.

Właśnie. Koty. Ciekawy myk z nimi. Koty zdominowały Internet, tu nie ma z czym dyskutować. Stały się symbolem wolności, seksowności, dzikości, opiekuńczości, neurotyczności, samotności, wyemancypowania, kokieterii, zaufania, wiecznej niepewności, walki, dominacji, poddania, depresji, radości, mięsożerności, ale i wegetarianizmu; stały się symbolem nieokiełznanej natury, lecz również domowej, bezpiecznej kulturki, zastępowały partnerów, były dopełnieniem związku, wytwarzały ciepło, a jednocześnie, gdy patrzyłeś w ich oczy – były zimne jak spojrzenie twojej byłej, gdy chcesz zaprosić ją na piwo. Zdjęcia kotów zdobiły okładki książek, magazynów, robiły za motywy tatuaży, należały do najchętniej wybieranej galerii emotikonek na czatach, a Hello Kitty, choć był on przebojem zabawkarskim ostatnich lat, ciągle widniał na majtkach studenckich pierwszoroczniaczek.
Albo kobiety, też kocice przecież, wręcz ostentacyjnie się sierściuchowały w tych Internetach. Dupy wtulone do swoich mruczków i tygrysków na profilowym, dupy paradujące w bekowych przebraniach, mające na włosach sztuczne kocie uszy, z domalowanymi wąsami, o oczach wytrzeszczczonych jak u postaci z mangi – bowiem kocie ślepia kojarzą się również z błagalnym „spójrz na mnie”, „spróbuj ze mną”, „no cho no tu”. Atencyjne oczka, takie kurewsko sweet, a we krwi drapieżnik.
Wszędzie koty. Dobre ciacha, przystojni mężczyźni oraz stylowe panienki, nawet te na jeden raz, wszyscy oni przypominali to zwierzę – długie szyje, różowe języki, postura kogoś, kto wciągając brzuch, potrafi wcisnąć się między sztachety w płocie. I bytność panienek jest, no kurwa, w pełni kocia. Ocieranie się o ciebie w tańcu, gdy dźwięki z klubu Nora zaczynają przepływać przez twoje ciało jak elektryczność przez wodę, te drgawki, wicie się, to przecież wszystko ruchy wypatrzone u kotowatych. Kocie kręcenie kuprem, powolne odwracanie się w twoją stronę, oblizywanie twarzy, twojej dłoni, gdy chcesz je nakarmić sobą, swoimi ustami, penisem, swoim chlebem, swoim mlekiem, swoją opiekuńczością.
Zresztą, klub Nora pełny jest kotów. Jeśli nie są to imprezowicze, są to dilerzy. Nie wiedzieć czemu, jeden z tych baranów biega po piętrach budynku, nosząc maskę kocura na twarzy, w sieci ma ksywę Ko Tek, Mru Czuś czy inne gówno. Możesz u niego dostać dysocjanty i euforyki, właśnie u niego, ludzkiego drapieżnika, który wyłazi z cienia, opchnie ci dokładnie to, czego potrzebujesz, nieco za drogo, ale i tak weźmiesz, zaufasz kotkowi. Nie żeni towaru, bo dba o swoich klientów. Kupujesz u tego kota, jesz kocie żarcie, ono doda ci sił, przetańczysz całą imprezę, wrócisz sam lub sama, do swojego prawdziwego kota, smutnej, pustej stancji, a dilus pobiegnie wtedy z powrotem do cienia, zwinie się w kłębek i zaczeka na następną ofiarę. W tym łańcuchu wpierdalających i wpierdalanych możesz nawet mieć wrażenie, że tylko ty nie jesteś kocurem.
Wszędzie więc koty. Tępa sraka, z którą spałeś tydzień temu, też jest kotem. Nonszalancki, zblazowany typers w drogim płaszczu, z tą modną, naziolską fryzurą na Szczepana Twardocha, któremu niedawno obciągałaś – nie krzyczał, nie stękał, ale delikatnie mruczał, prawda? Kot jak chuj.
 Kociarnia. Baśka ma oczywiście kota, nazwała go Krystian. Łączą ich zdrowe relacje – ona go karmi i ma do kogo wracać, gdy pochłonie ją melanż, a Krystian w zamian dziurawi jej rajstopy i drapie twarz, gdy dziewczyna odsypia ciężkie noce. Karolina? No pewka, że go ma. Nigdy nie nadała mu imienia, jednak uważała swojego czarnucha od jakiegoś czasu za najbliższe jej sercu stworzenie. Dziwaczka, totalnie traci kontakt z rzeczywistością.

Poznałem oba te koty i dochodzę do wniosku, że je uwielbiam. Wiem, czemu Internet oszalał na punkcie tych stworzeń. Kot jest z deka autystyczny i długo nie rozumie, że go lubisz, dokładnie tak jak Karolina. Kot, gdy już zrozumie, że go lubisz, zostawia ci w bucie dary: serowy chrupek, skarpetkę, patyczek do uszu. Miałem swoje koty. Znałem ich naturę na długo przed tym, zanim zdałem sobie z tego sprawę. Koty są zawsze przy tobie, choć według ostatnich badań – gdyby tylko mogły, zamęczyłyby cię jak upolowaną mysz; bo widzisz, to, że lubisz koty i myślisz, że je rozumiesz, to twój największy problem. Daleko ci do bycia specjalistą od kotologii, człeniu.

Dobry wieczór

Dobry wieczór.

Miło mi będzie, jak mnie przeczytasz.